niedziela 10, lipiec, 2022

MSB, Mały Szlak Beskidzki Na Biegowo 144km +D 5500

Bielsko Biała Straconka jest początkiem/końcem szlaku, natomiast końcem/początkiem jest Luboń Wielki. W skład szlaku wchodzi: Beskid Mały, Beskid Makowski oraz Beskid Wyspowy. Długość szlaku zmierzona zegarkiem wyniosła 144 kilometry z deniwelacją +5500m.

Góry wzywają

Jeszcze dwa tygodnie przed startem wyrypy, będąc na Luboniu Wielkim nie planowałem i nawet nie wiedziałem, że Mały Szlak Beskidzki ma tam swój początek lub koniec. W głowie tlił się inny plan, który nie wypalił. Jako, że na pomysłowość projektów nie narzekam, a raczej na brak czasu aby je realizować, podczas szperania i szukania informacji o innym projekcie, zdałem sobie sprawę, że pewne szlaki nakładają się na siebie. Po nitce do kłębka doszedłem do wniosku, że nadszedł  czas na MSB. O szlaku wiedziałem, bo kilka lat temu brałem go już pod uwagę, lecz nie znałem szczegółów jego przebiegu. Dusza poczuła więź i podczas, gdy ciało było jeszcze w szoku, umysł podjął szybką decyzje i zatwierdził projekt do realizacji.

Następny

Jako fan Bolka i Lolka zawsze w planie miałem odwiedzić Bielsko. Droga jednak układała się tak, że miasto to omijałem, nie wiedzieć czemu. Daleko nie jest. Góry wgryzają się w strefę zamieszkania. Mieszkając tutaj, chyba śmiało można powiedzieć, że mieszka się w górach. Szlaki wlewające się w domostwa i bliski zasięg tysiąca metra powyżej poziomu morza. Nic tylko wyjść i chwytać góry garściami. Przykładem niech będzie Bielsko Biała Straconka. Początek Małego Szlaku Beskidzkiego, gdzie dojechać można spod dworca w dwadzieścia kilka minut miejskim autobusem.

Nie spiesząc się u celu jestem w pół do dziewiątej. Nie przekalkowałem dosłownie tego dnia – upału, który majaczył od dnia poprzedniego. Przy tym projekcie chciałem totalnie na luzie zacząć i skończyć. Toteż pozwoliłem sobie pospać i nie cisnąć z wyjściem. Gdybym jednak wiedział jaka patelnia mnie czeka, to chyba jednak zebrałbym się wcześnie rano……

Dość tego i tamtego. Przede mną następny – szlak – Mały Szlak Beskidzki

O następnym nie wiedziałem za wiele. Edukowałem się jadąc piątkowym pociągiem na miejsce. Widziałem kilka zdjęć oraz przeczytałem jedną ( więcej nie znalazłem) relację z biegu z suportem. Ja tradycyjnie suport mam gdzieś. To co szlak zapoda biorę w ciemno, włącznie z noclegiem – z myślą- zobaczy się.

Skoro jesteśmy w mieście, a raczej na jego obrzeżach, oczywistością było, że początek trzeba w drapać się na ‘’grań’’. Ogromnym plusem następnego jest zalesienie. Szczególnie podczas nadmiaru ciepłego powietrza. Wyjątkiem jest Beskid Wyspowy, gdzie góry to wyspy, pomiędzy którymi trzeba przepływać przez pola i łąki.

Pierwsza atrakcja to Ambonka Pani Jolci, z której można podziwiać panoramę miasta. Zaraz za zakrętem ukazuje się pierwszy piechur tego dnia. Nie wiem , czy czasem go nie przestraszyłem -okrzyk zadowolonego  biegacza z biegu. Nieco dalej szukam Panienki. Jest Przełęcz, ale panienki nie widać i nie słychać. Przynajmniej w tym miejscu, bo pierwszą panienkę spotkałem w dalszej części szlaku. Z ogromnym plecakiem. Wartkim krokiem podążała przez beskidzkie drogi. Tego dnia i także następnego to był prawdziwy urodzaj panienek z ogromnymi plecakami. Procentowo w stosunku do kawalerów to przedstawiało się mniej więcej osiemdziesiąt do dwudziestu na korzyść płci pięknej. I to nie były jakieś tam plecaczki, tylko ogromne plecaki wyposażone zapewne we wszystko, aby przeżyć kilka dni bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Szacunek Panie Kochane.

Z Przełęczy u Panienki na Hrobaczą Łąkę jest kilkanaście minut biegiem. O Łące tej wiele razy czytałem/słyszałem, za sprawą biegu na Hrobaczą. Myślę, że spokojnie można powiedzieć, że to kultowy bieg. Jakoś też właśnie nie po drodze mi było z tym biegiem. Właściwie to  według Państwowego Rejestru Nazw Geograficznych prawidłowa nazwa to Chrobacza Łąka. Także samo H jest błędem. Ciekawe, że podobny częsty błąd występuje przy nazwie pewnego organu……

Beskidzkie szlaki nie grzeszą swoją prostotą. Technicznie to są trudne szlaki. Wylądować na prostym podłożu to nie lada sztuka. Zazwyczaj kamienie, korzenie i błoto, zapewniają darmową jogę stopy. Nie inaczej było na zbiegu w kierunku zapory wodnej. Był wspaniały ostry kamienisty zjazd biegowy do zapory wodnej Porąbka.

Nieco wody dla ochłody wzdłuż Jeziora Mędzybrodzkiego i po chwili tabliczka Żar. Trafiłem z tym napisem , jak w lotto. Dosłownie. Żar z nieba leje się strumieniami, a tu przyszło jeszcze wspinać się do/na ŻAR. Ktoś kiedyś opowiadał mi o tym podejściu z serii trudne. Byłem przygotowany na teksty typu trudne, a to za sprawą niedawnego wypadu w Beskid Wyspowy i zaatakowania słynnego Szczebla. Zrobiłem go trzy razy z każdej możliwej strony. Po Szczeblu słowo trudne nabiera innego znaczenia.

Żarzy, w uszy parzy

Słońce czuje na twarzy

Trochę cienia wyważy

Duch gór stoi na straży

Zimnego napoju się marzy

Dobrze, że na szczycie jest co do wypicia, bo susza w gardle. Piękne widoki, łatające skrzydła i turystyczny klimat. Wzdłuż zbiornika pachnie poziomkami. Stąd już niedaleko na następny szczyt. Kiczera. Wspaniały widok na zbiornik i okolice. Dość tłumnie oblegany. Od tego momentu szlak będzie nieco bardziej zaludniony. Często spotykam rowerzystów. Z jedną z ekip, dość często wymijamy się. Dowiaduje się od nich, że mam niezłe tempo. Na wiadomość, że lecę z Bielska, szacunek do mnie rośnie.

Przelatujące obrazki stopą przemierzam: Kocierz, Beskid, Roczenka, Kiczora i w końcu Potrójna 883 m n.p.m. Skwarki słońce z nas robi, a na Potrójnej ognisko z patykami na całego. Nie wiem, czy w tym momencie Żar nie powinien znajdować się tutaj. Wody niemal już nic nie mam, ale pejzaż pielgrzymów w schronisku na Potrójnej zniechęca mnie do odwiedzin tejże chatki. Kieruję się na Rezerwat Madohora, po którym przemierzam na Leskowiec 922m n.p.m. Na Leskowcu sielski obrazek. Leniuszki, turyści, rowerzyści, kijarze delektują się widokami wraz z sobotnim beskidzkim powietrzem. Moim dalszym celem stają się Zembrzyce, gdzie muszę zatankować duże obfitości płynów.

Zembrzyce leżą nad Jeziorem Mucharskim i jest to zarazem pięćdziesiąty trzeci kilometr trasy. Oznacza to także, że opuszczam Beskid Mały i wbiegam w Beskid Makowski. Zaraz z miasteczka jest bardzo ciekawy szlak na Starowidz 534m n.p.m. W gęstwinie lasu spotkać można ciekawe formacje skalne i w upalny dzień odpocząć słuchając leśnych ptasich śpiewów. Następnie, patrząc na mapę widnieje wzniesienie o nazwie Chełm. Nazwa znana mi, ale czy to ten szerzej znany Chełm to nie mam pojęcia. Na górze spotykam jedynie kapliczkę świętego Onufrego z 1564 roku. Na tym odcinku spotykam jedynie ojca z dzieckiem na rowerze. Tylko las dookoła i cisza. Między wsiami Susówka, a Motylówka uzupełniam płyny w lokalnym Supermarkecie z aktualnymi (chyba) przebojami disco polo. Przed sklepem zainteresowałem lokalsa, który pyta mnie skąd i dokąd biegnę. Po informacji jaką dostał i obopólnym podsumowaniu, że jest zdecydowanie za gorąco, szacunek mój na dzielni znów rośnie. Życzy powodzenia i oddala się z piwkiem i papieroskiem w swoją stronę. Po przekroczeniu rzeki Paleczki zaczynam kalkulować jaki jestem w stanie przebiec dystans zanim złapie mnie mrok. Szkopuł w tym, że przede mną najdłuższy i najbardziej dziki fragment szlaku, gdzie cywilizacji jakiejkolwiek brak. Jakbym nie liczył, czas przybycia do Myślenic wychodzi mi grubo po zmroku. Mijając ostatni dom we wsi  o dziewiętnastej trzydzieści zagaduje do mnie miejscowy stolarz lub fanatyczny wielbiciel drewna. Na jedno wychodzi. Miał tego tam od metra i jeszcze dłubał coś przy ogromnej długiej kłodzie. Pyta dokąd to wybieram się o tej porze w las. Odpowiadam, że do Myślenic. Chłop wręcz oniemiał. Mówi, że to kawał drogi i za dnia nie ma szans dotrzeć do Myślenic. Prawdę mówiąc, przeszła mi myśl, aby zapytać się, czy mógłbym przespać się do rana u niego na posesji. Zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie długi przelot bez szans na wodę po drodze. Szlako wskaz dokładnie podawał cztery godziny i trzydzieści minut do centrum Myślenic. Planowałem też tego dnia zrobić nie więcej niż siedemdziesiąt kilometrów. Jednak chłopowi odpowiedziałem, że dam radę. Przede mną beskidzko makowskie nazwy takie jak: Babica Zachodnia, Rezerwat Las Gościbia, Trzebuńska Góra, Sularzówka. W tym miejscu przydałaby się kolarzówka. Mniej więcej w tym miejscu zaczęło ściemniać się. Czołówkę mam zawsze w plecaku, ale ja jednak lubię hasać po ciemku.

Im bliżej Myślenic, tym bardziej wytężam wzrok i uważam, gdzie stawiam stopy. Akurat w tym miejscu szlak jest z nie za bardzo prostym podłożem. Mimo tego lubię bez światła. Dłużył się strasznie ten odcinek. Sygnałem, że skraj lasu tuż tuż, było spotkanie dużej grupy ludzi, którzy nocowali przy i pod wiatą. Pierwsze dźwięki psa z okolicznej chałupy pozwoliły sądzić, że jestem niemal u celu. Dwudziesta druga z minutami opuszczam ciemny las. Otwiera się przestrzeń i widok na Myślenice. Jeszcze zbieganie w dół i będę w mieście. Dziewięćdziesiąt trzy kilometry od Bielska. Tyle wyliczył mi zegarek w centrum. Jestem wykończony. Pierwszy napotkany sklep i obfite zakupy zakończone spotkanie z miejscową młodzieżą. Fajkę chcieli. Pytam, czy wyglądam na takiego co palę. Mówią, że tak, ale abym nie przejmował się, gdyż w Myślenicach wszyscy tak wyglądają hahaha. Dobre. Regenerując się na rynku zastanawiam się, gdzie tu przespać się. Mam dwa pomysły. Jeden to ławka, a drugi muszę iść sprawdzić. Mimo upału za dnia, nocka zapowiadała się chłodna, szczególnie nad ranem. Przewidywano piętnaście stopni i mocny wiatr. Wszystko sprawdziło się i przekonało, że wybrałem najlepsze możliwe miejsce na nocleg. Tym noclegiem był Toi Toi!!!. Gdy wpadałem do miasteczka, minąłem osiedlowe skrzyżowanie w remoncie. Uwagę mną zwrócił wolnostojący toi toi. Poszedłem i sprawdziłem, czy jest otwarty, a zarazem jaki jest jego stan w środku. O dziwo poza brakiem papieru, to zapachy były w normie. Klapa w dół. Trochę gimnastyki z umiejscowieniem plecaka, aby w miarę wygodnie fotel nadawał się do spania i było w miarę okej. Trochę trwało zanim znalazłem najodpowiedniejszą pozycje do spania, ale udało się. Zamknąłem lokal, wyciszyłem telefon, aby nie zdradzić się i lulu. Czasami budziły mnie odgłosy wracających lokalsów z imprezy, a czasami budziłem się, aby zmienić pozycje. Nad ranem obudził mnie mocny wiatr. Mimo, że miałem na sobie koszulkę, bluzę i kurteczkę to czułem chłód. Utwierdziło mnie to w przekonani dobrego wyboru na spanie. O szóstej rano uchyliłem drzwi, zrobiłem trochę jogowej gimnastyki i udałem się w dalszą podróż.

Poranne godziny były normalne i można było swobodnie poruszać się po szlaku. Najpierw Rezerwat Zamczysko nad Rabą. Po kilku kilometrach w środku lasu napotykam śpiącego na ściółce turystę wraz z małym pieskiem. Nieco dalej porannego biegacza. Mijam zalesione szczyty takie jak: Śliwnik i Działek. W drodze do schroniska na Kudłaczach spotykam trzy biegaczki, a w samym schronisku beskidzkie poranne ptaszki. Bufet działa i na moje pytanie co jest na śniadanie, Pani odpowiada: jajecznica- takie coś. Pytam, czy tylko jajecznica. Pani odpowiada: parówki- takie coś. Za takie coś dziękuję i biorę dwie herbaty z cytryną. Po wyjściu ze schroniska mijam Łysinę, Trzy Kopce i ląduję na Lubomirze 904 m n.p.m. Z Lubomira jest długi, momentami ostry, czasami asfaltowy zbieg. Ciszę się, że nie muszę od tej strony podchodzić. Docieram na Przełęcz Jaworzyce 579 m n.p.m. i tym samym opuszczam Beskid Makowski i napieram w Beskid Wyspowy. Słońce jest już wysoko. Dziś jeszcze bardziej parniej i duszniej. Ciepła masa powietrza trudno rozchodzi się po płucach. Bardzo ciężko już biec. Trzeba wdrapać się na Wierzbanowską Górę 778m n.p.m. Następnie czeka mnie Przełęcz Wielkie Drogi w drodze do Kasiny Wielkiej. Ciszę zakłócają quady. Cholerne quady, albo motocrossy.

W Kasinie Wielkiej jestem już na oparach. Z wielką radością witam się z restauracją pod wyciągiem. Zimny kompot razy trzy proszę. Śliwkowo porzeczkowy. W ten skwar to smaki, jak marzenie.  Jak już wspomniałem Beskid Wyspowy to góry wyspy pomiędzy, którymi trzeba przepłynąć przez pola, łąki i często asfalt. Tak jest w tym przypadku. Oddychać nie ma czym. Powietrze parzy, a asfalt do pokonania, kóry idzie  przez miejscowość wydaje się celem nie do osiągnięcia. Jest tak Q123 gorąco, że łeb rozwala. Do tego czeka mnie jedno najtrudniejsze na całej trasie podejście na Lubogoszcz. W tym piekle to zadanie godne komandosa Gromu na misji. W Beskidzie Wyspowym są podejścia trudne, albo bardzo trudne. To należy do tych drugich. Lubogoszcz 968m. n.p.m. –  Kasina Wielka 559 m n.p.m. Jest, gdzie się wspiąć. Długo i mozolnie krok po kroku przemieszczam się naprzód. Często przystaje na złapanie oddechu w cieniu. W gardłe susza, łydki palą, a słońce wypala krople potu. Po drodze znajduje okulary. Niosę je na szczyt , z myślę, że znajdzie się właściciel. Nie na darmo je niosłem. Na szczycie znajduje się właścicielka. Tuż za mną  na Lubogoszcz wjeżdża dwóch motocyklistów. No comment.

Ze szczytu czeka mnie przelot przez Lubogoszcz Zachodni i Zapadliska do doliny, w której znajduje się Mszana Dolna. Ostatnia dolina przed końcem Małego Szlaku Beskidzkiego. Cieszę się, ale w głowie mam świadomość, że znów trzeba przepłynąć przez pola i asfalt. Piekarnik już tak grzeje, że nie mam odważam się już biec. Gotuje się, jak woda w czajniku. W Mszanie wskakuje do ‘’żabki”. Następnie pozwalam sobie jeszcze na lemoniadę z campera i dopiera próbuje wiosłować przez miasteczko, a dalej przez łąki i pola. Powietrze wśród pól i łąk jest najgorsze. Całe ciepło, chyba tam się zebrało. Ciężko kroki stawiać i utrzymać się na powierzchni. Ukrop nieziemski. Dłuży się strasznie ten fragment. Tak blisko, a jeszcze tak daleko do mety. Z Mszany 384 m n.p.m. muszę dostać się na Przełęcz Glisne 634m n.p.m. Przy tych temperaturach to najtrudniejszy fragment. Słońce dziwne jakieś. Nie ma chmur, ale patrząc w niebo widzi się jakiś pył/mgłę. Słońce nieco schowane za tym. Dziwne zjawisko. Burze zapowiadane są dopiero na jutro.  Po osiągnięciu Przełęczy jeszcze tylko bardzo ostre podejście na Luboń Wielki, gdzie kończy się Mały Szlak Beskidzki. Podejście to robiłem kilka tygodni wcześniej podczas penetracji Szczebla z każdej strony. Wiem, co mnie czeka, więc nie spiesząc się i delektując końcowym fragmentem wyrypy, powoli pnę się ku górze, aby zameldować się pod czerwoną kropką i tym samym przybić zakończenie następnego projektu, czyli Małego Szlaku Beskidzkiego. Na szczycie posilam się vege pomidorową zupką i podejmuje decyzje o nie zostawaniu na noc w schronisku, a udać się na nocleg do Rabki Zdrój, do której mam jeszcze dziesięć kilometrów.

Wybiegłem z Bielska Białej w sobotę o 8:30 i dnia następnego, czyli w niedziele  około 17:10 dotarłem na Luboń Wielki.

Kilometraż wyszedł 144km +5500 D. Do tego jeszcze prawie 10 km ze szczytu do Rabki. Razem 155km.

Projekt zrealizowałem w bardzo upalny weekend 18-19 czerwca 2022

Dodaj komentarz