Jest takie miasto Getynga. Są takie góry Harz. Jest taka góra Brocken. Pomiędzy miastem, a górą jest osiemdziesiąt kilometrów. Jest taki bieg Challenge, który wszystkie te klocki łączy w całość.Bieg kompletnie nieznany w Polsce, bo właściwie dlaczego miałby być. Góry już nieco osób trochę kojarzy. Brocken kojarzy już większość, którzy po górach chodzą, ze względu na pojęcie Widmo Brocken’u, gdzie jako pierwsze właśnie tutaj zostało zaobserwowane. Czytaj dalej
niedziela 3, marzec, 2019
Omiś to piracka twierdza z zamkiem piratów usytuowanym na najwyższym wzgórzu w okolicy. Panorama z zamku jest przepiękna i daje pełne pole widzenia na morze i okoliczne szczyty. Jeśli ktoś chciał zdobyć złoto piratów, musiał to zrobić z lądu – tylko tak mógł zaskoczyć rzezimieszków pustoszących Adriatyk. Samo zaskoczenie nie dawało gwarancji sukcesu. Zdobycie zamku w tak trudnym terenie było niemal niemożliwe. 
Rok temu powiedziałem sobie, że wrócę do formy sprzed lat, a może nawet ją poprawię. Na krótkie dystanse jeszcze nie ma przełożenia (wierzę, że będzie), ale na setki już tak. Dystanse w okolicach stu kilometrów w tym roku to zdecydowanie moja najmocniejsza strona. Tegoroczne starty za sobą to: Transgrancanaria 125, Ultramaraton Podkarpacki 115km, Ultra Turyngia 100km. Po złamaniu dziesięciu godzin w górskiej setce (setka setce nierówna), ostrzyłem sobie zęby na płaską stówę. Chciałem sprawdzić się i nie będę ukrywał, że walczę o przepustkę na Spartathlon. Zawody w Lipsku namierzyłem podczas wyjazdu na Ultra Turyngia. Nigdy płaskiej stówy nie biegłem. Mój debiut. Trasa do końca to płaska na koniec nie wyszła, bo całkowite wzniesienie terenu zegarek pokazał +430 metrów.
Przez wszystkie lata biegania uzbierałem mały worek ze szlakami, które jako prywatne projekty chcę realizować. To właśnie wtedy spełniam się jako człowiek, biegacz. Odkrywam wrażenia i piękno natury. Uczę się, poznaje siebie i granicę strachu.Tym razem wybrałem się na Słowację do ‘’naszych wspólnych ‘’ cudownych Tatr. Głównym celem miała być kompletna Magistrala Tatrzańska długości siedemdziesięciu dwóch kilometrów. No właśnie miała być.
Letni piątkowy wieczór. Wioska w środkowej Turyngii – Fröttstädt. Wysiadam z regionalnego pociągu, kursującego regularnie na trasie Erfurt – Eisenach. Uderza mnie ciepło wiejskiego klimatu. Lokalne powietrze ukaja duszę. Wystarczyło pięć minut, aby dotrzeć do miasteczka biegacza. Wszystko idealnie wkomponowane w krajobraz.
Oaza spokoju na Rynku w Rzeszowie odczuwalna była od pierwszej minuty mojego pobytu w tym mieście. Spontaniczna decyzja o starcie na dystansie 115km napawała mnie optymizmem oraz obawami. Pierwsze jaskółki pojawiły się już tej wiosny, ale ciągle jeszcze to nie jest to. Zawsze chciałem pojawić się na Podkarpaciu i gdy tylko nadarzyła się okazja, wykorzystałem ją. Bieg zaczyna się w środku nocy i kończy w dzień. I tak właśnie na dwie części ten bieg mogę podzielić. Noc i dzień.
Jezioro Hohenwarte, które wije się jak wąż, zwane morzem Turyngii, a nawet fjordami znajduje się w zielonym sercu Niemiec – Land Turyngia. Dookoła Jeziora prowadzi szlak Hohenwarte Stausee Weg o długości około 70km i przewyższeniu około 2000+/-2000. Szlak ten na oku miałem już od dawna, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, aby go zaatakować.
Ląd! Panie Kapitanie! Ląd na horyzoncie!